Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/327

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

319
ONGI.

pocznie i sam z siebie niezadowolony. Zjedli prędko, i Jaksa począł się żegnać.
— Papiery zostawiam ci, rzekł; za tydzień przyjadę po odpowiedź: tak lub nie. Może też być, że ja powiem jeszcze: „nie,” rozmyśliwszy się. Korzystaj, toć to twoja robota na świecie, mosanie Repeszko; na toś stworzony, abyś z nas soki wysysał.
Oburzony gospodarz chciał protestować.
— Cicho! ofuknął Jaksa: ja cię znam lepiéj niż sądzisz. Mnie ty nie skłamiesz, leżąc krzyżem i stękając na podłodze kościelnéj. Aleś ty mi taki potrzebny, jakim cię Bóg na utrapienie ludzi stworzył. Bywaj zdrów, i nie sądź, że mnie oszukasz.
To rzekłszy, Jaksa nakrył głowę, wyszedł z izby, i nie mówiąc słowa, odjechał do Rabsztyniec.
Bywają chwile życia stanowiące w niém kryzys, kres jednéj epoki, a świt nowéj, drugiéj, ledwie z pierwszą wspomnieniami związanéj. Człowiek wstaje nagle jak po obłożnéj chorobie, w któréj walczył między życiem a śmiercią; wstaje odrodzony, czując, że to co pozostawił za sobą, było jakby inném, odrębném istnieniem. Im czulsza i wrażliwsza jest organizacya człowieka, im doskonalsza jego natura, tém więcéj ulega takim przeobrażeniom, oszczędzającym mu dróg powolniejszych, jakiemi wlec się muszą inni. Zarzucają nieraz dziwactwo ludziom, nielogiczność ich biografom; ale możnaż poradzić co przeciwko fenomenowi, który, jakkolwiek może być niepojętym dla wielu, jest powszednim i zwyczajnym? Widzimy go powtarzającym się niemal codziennie.