Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/321

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

313
ONGI.

rzewał zawsze. Dziad nasz, im nieszczęśliwszą widział tę istotę, którą kochał, tém do większych dla niéj ofiar czuł się gotowym; znosił on opryskliwe czasem i mniéj grzeczne napaści męża, aby nie zrywać z tym domem. Tak się to wlokło i przedłużało — aż do ostatniéj sceny tragicznéj, krwawéj, strasznéj, która tę zgodę w nowy płomień zajadłéj wojny zmieniła, a na nas rzuciła wiekuiste zemsty dziedzictwo... Spytkowie mieszkali naówczas na wsi, w starém swojém gnieździe, zamczysku ponurém, smutném, zamurowaném jak twierdza, zamkniętém jak więzienie; dziad mój przesiadywał w Krakowie. Z dawnéj miłości dla Spytkowéj pozostała mu przyjaźń gorąca ku niéj i wiekuiste widzenia jéj pragnienie i tęsknota. Spytka naówczas nie było w domu. W jakiéjś sprawie zawikłanéj, nie umiejąc sobie poradzić sama, Spytkowa listownie go wezwała, aby do niéj przybył. Pośpieszył na to zaproszenie biedny, i nie sądził, ażeby tém zgrzeszył. Oboje byli na duchu czyści i bez myśli złéj; ale im dzień spłynął niepostrzeżenie na słodkiéj rozmowie. Pod wieczór, mówi tradycya, zerwała się burza straszliwa, i powracać nie było sposobu. Jaksa musiał pod tym dachem zanocować. Dano mu pokoje na drugiém skrzydle zamkowém, a że burza wrzała i nikt spać się nie kładł, gospodyni i gość przesiedzeli do północka. Z tą burzą niespodzianie (podobno przez złośliwych ludzi podbechtany) wpadł Spytek o północy na zamek, i zastawszy ich oboje na cichéj rozmowie, rozgorzał gniewem okrutnym. Napróżno żona, klęknąwszy przed nim, przysięgała, że była niewinną; próżno się Jaksa chciał tłómaczyć: nie słuchając nikogo, wściekły mąż kazał natychmiast ująć mego naddzia-