Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/303

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

295
ONGI.

go samego. Eugeniusz podparty siadł w ganku, i po odjeździe Jaksy pozostał, rozpatrując się w samotnym zamku, jakby mu coś dolegało, jakby potrzebował w sobie skupić ducha i myśli. Dotąd mało roztrząsał życie własne i jego obowiązki; była to może pierwsza chwila, w któréj uczuł potrzebę wejścia w siebie, chociaż nic go na pozór do tego nie zmuszało.
Tęskno mu było w duszy, jakby przeczuciem jakiegoś niewidomego niebezpieczeństwa.
Cicha noc spowiła cały ów dworzec, przywykły do spokoju i milczenia, jeszcze uroczystszą ciszą nadchodzącéj snu godziny. Nie słychać było nic, oprócz niepochwyconego prawie szmeru drzew w ogrodzie i przytłumionego klekotu dalekiego młyna wodnego. Niekiedy powiew jakiś niespodziany przelatywał poruszając gałęzie, zaszumiał w głębiach korytarzy zamkowych, i znowu następowało po nim uroczyste milczenie. Na zamku, jak dawniéj za życia pana Spytka, wszystko miało wyznaczone godziny; sen i ruch przychodziły na zawołanie zegaru, który królował i rządził ludźmi. Światła po oknach gasły z kolei, znikali słudzy, wyludniało się wszystko, zamykały podwoje, i w końcu jedno tylko okienko kaplicy, w któréj zawsze płonęła lampa slabém światełkiem, wśród czarnego połyskiwało gmachu. Eugeniusz doczekał się tego stąpania po korytarzach, które zwiastowało zamykanie drzwi i ostatni kres życia i ruchu. Burgrabią był od niepamiętnych czasów zgrzybiały, od kilku pokoleń sprawujący swe obowiązki Siemion, który już ledwie się wlókł, ale kluczów nikomu powierzyć nie chciał póki życia. Mało go kto we dnie widywał. Z brzaskiem, otworzywszy podwoje, chował się do swojéj izdebki w suterenach, i nie wychodził z niéj aż nocą, gdy