Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/287

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

279
ONGI.

O tym wyjeździe ani Eugenek, ani nikt dotąd nie słyszał... wszyscy okazywali zdziwienie.
Kasztelanic rychło przyszedł do siebie, uśmiechnął się, skłonił i odpowiedział:
— Jakkolwiek miło mi to dziś usłyszeć z ust pani... przykro, że to ją najmniejszy wysiłek kosztować mogło. Byłbym w Warszawie, dokąd się także udać zamierzam, złożył jéj moje uszanowanie.
Pani Spytkowa nie odpowiedziała nic, ale wstrzymała kasztelanica, który widocznie na jéj skinienie pozostał. Rozmowa stała się obojętną... a w chwili, gdy Eugenek pytał o cóś Zaranka, pani Brygida, nie przerywając jéj, zaczęła chodzić po sali, wiodąc za sobą kasztelanica.
Przechadzka ta z razu ograniczyła się na okrągłéj sali, potém przeszła jéj próg... a wreszcie posunęła się w galeryę, na któréj końcu świeciła zębami białemi owa w hełmie trupia głowa.
Spytkowa zatrzymała się tu, odstąpiła parę kroków, popatrzała z pogardą prawie na Iwona, i zmienionym odezwała się głosem:
— Pytam was, czy po to staraliście się tu wedrzeć, aby mnie ztąd wygnać?
Iwo stał chwilę jak wryty...
— Takiém pytaniem, po latach tylu, Brygida witać może Iwona?... Przyznaj pani, to dziwne...
— Jest to najłagodniejsze słowo, jakiegom użyć mogła. Przypomnij sobie coś uczynił, coś winien w obec mnie, a przyznasz, że ze wzgardy usta się te nawet otworzyć nie były powinny. Niżéj dziś stoisz w mych oczach, niż najlichsze słowo moje spaść może... niegodzien jesteś ani wejrzenia, ani wyrazu, ani pamięci. Powinnam była spytać: kto jesteś? a usłyszawszy