Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/283

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

275
ONGI.

walka lat kilkunastu nie zużyła i nie złamała. Zachowała się całą, z sercem młodém, z głową może pełną marzeń; tak przynajmniéj czarne, ogniste jéj oczy mówić się zdawały.
Było coś strasznego, ale uroczo pociągającego w téj kobiecie, milczącéj, zadumanéj, poważnéj, tajemnicą okrytéj i tak władającéj sobą, że najsilniejsze uczucie drgnienia z niéj nie wywołało.
Słudzy, szanując ją, lękali się jéj więcéj niż samego pana, a niektórzy przewidywali, że pod jéj panowaniem Mielsztyńce nie mogą już pozostać taką pustką klasztorną, jaką były. Ale nikt się nie ważył ani o tém przebąknąć; myślano i czekano.
W parę miesięcy ks. de Bury wyjechał do Francyi z powrotem, a do Eugenka przywieziono z Warszawy młodego człowieka Polaka, który się wychowywał za granicą. Był to młodzieniec wielkich nadziei i świetnych talentów, pan Tadeusz Zaranek, protestant. Pani Spytkowa, mając go sobie poleconym jak najkorzystniéj, nie dowiadywała się nawet o wyznanie; dopiero w Mielsztyńcach okazało się, że był uczniem genewskiego mistrza i gorliwym zwolennikiem Kalwina. Zgorszono się niepomału, iż pomimo to, Zaranek został przy uczniu. Prawda, iż z tą swą wiarą bardzo się wstrzemięźliwie zachowywał i nawracać na nią nikogo nie myślał.
Eugeniusz potrzebował towarzystwa; ku końcowi więc żałoby, powoli, nieznacznie, dom się otwierać, ożywiać, zaludniać zaczął. Matka nic przeciw temu nie miała. Zmiana więc, choć przychodziła nieznacznie i stopniowo, dawała się już czuć w domu, a po pierwszych do niéj krokach, wiele wróżyć było można. To też wróżono.