Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/279

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

271
ONGI.

gorączkom tego rodzaju. Kryzys nie przyniosła ulgi, a raczéj przekonała, że chory sił do nowego życia już nie ma.
Następnych dni dogorywał tylko... wszelkie złudzenia trzeba było utracić. Szczęściem odzyskiwał przytomność, ale w chwilach takiego zwrotu tylu myślami się męczył, tylu obowiązkom chciał uczynić zadość, iż wysiłek zupełne wyczerpanie przyśpieszał...
Dopełniwszy powinności chrześcianina uroczyście, wedle dawnego obyczaju, w obec całego dworu, gdyż chwila ostatniego pomazania łączyła się zawsze u nas z pożegnaniem rodziny, sług i wszystkich ziemskich przyjaciół, — Spytek jakby nieco uspokojony, usnął. Była późna noc, gdy się przebudził... Otworzywszy oczy, ujrzał nieruchomą jak posąg żonę, która od początku choroby, nic prawie w usta nie biorąc, nie opuszczała na chwilę nieszczęśliwego... Siedziała patrząc na niego, bez łzy, bez wzruszenia pozornego, ale nie opuszczając stanowiska. W drugim pokoju modlił się kapelan, w dalszych siedzieli Eugenek i ks. de Bury, bo sobie wyprosił, żeby mu czuwać dozwolono... Daléj jeszcze starzy słudzy, officyaliści, wysłużeni gracyaliści, dwór niemal cały modlił się i płakał.
Od pierwszéj chwili, gdy zachorzał Spytek, zamkową kaplicę otwarto, wystawiono Przenajśw. Sakrament, i nieustannie w niéj na intencyę chorego odprawiały się modły.
Wśród ciszy i ciemności, ten oświecony kościołek zdawał się już przygotowywać do pogrzebu. Pomiędzy ludźmi było przeczucie śmierci, tysiące oznak złowrogich... coś, co mówiło, że Spytek z téj choroby nie powstanie...