Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

247
ONGI.

już zapomniał, nie wstrzymując go wcale, kiwnął głową tylko, pożegnał i poszedł powoli do swego mieszkania.
Pozbywszy się go, lżéj odetchnął nieszczęśliwy nasz przybylec, dopadł do wózka, chłopcu zdrzemanemu dał w kark, i kazał do domu pośpieszać. Przeznaczono mu wszakże było tego dnia same spotykać niespodzianki. W drodze, nie dojechawszy do dworu, napędził pieszo wracającego z przechadzki starowinę księdza proboszcza Ziemca. Szedł on na plebanię, a postrzegłszy zwykłego swojego maryaszowego gracza, począł na niego machać ręką i dawać mu znaki, aby do niego wysiadł. Choć dobrze zmęczony, Repeszko odesłał konie i zsiadł z wózka, pieszo już myśląc powrócić po rozmowie ze staruszkiem, Ale ten go na wieczerzę zaprosił, a wieczerza dla człowieka, co w domu nigdy nie jada, jest rzeczą miłą i pożądaną. Ks. Ziemiec się nudził, więc siedli zaraz do maryasza. Począł go pytać: gdzie był? co robił? kogo widział? P. Nikodem nie miał powodów tajenia się z niczem, a głowę pełną osobliwych wrażeń dnia tego; począł więc ze wszelkiemi szczegółami całą swą podróż i jéj przygody opowiadać.
Dopóki była mowa o Mielsztyńcach, ks. Ziemiec głowę miał spuszczoną, milczał i nie przerywał; ale gdy począł o spotkaniu z kasztelanicem, jakby go co tknęło, starzec karty rzucił, oczy podniósł, i ramionami zżymnąwszy, niecierpliwie kilka razy mruknął:
— No! patrzajcież! no! jeszcze czego nie stało! do téj pory nie zapomniał!
Repeszko zdał jak najdrobnostkowiéj sprawę ze swéj utrapionéj bytności w Rabsztyńcach, uważając, że staruszek mimo to celu zaproszenia dobrze zrozumieć nie