Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

245
ONGI.

ny, pokorny, maleńki... zbytków takich, żebym kościoły fundował i zamki zakładał, pozwalać sobie nie mogę. Przytém nabycie Studzienicy, którą mi bardzo drogo kazano zapłacić, wysuszyło worek do dna; mam i dłużki.
— Nie kłam, nie kłam! masz kapitały, rzekł kasztelanic.
— Ale gdybym i miał, mój Boże! ze skruchą rzekł Repeszko: toć muszę ich tak użyć, aby mi coś przyniosły; a cóż ja z tego zrobić mogę, abym choć grosz dostał?
— Mylisz się, szanowny spekulancie, mylisz; mógłbyś zarobić na tém. Ja nie zarobię, ale ty...
— A to jak? zapytał Repeszko.
— Czyż nie widzisz tego, że rabsztynieckie fundum jak wyspa leży pośród dóbr nowych nabywców? że oni je muszą kupić, bo im zawadza, robi dziurę w ich posiadłości? Gdybym ja chciał im sprzedać, grosza nie dadzą, bo wiedzą, że muszę prędzéj czy późniéj zbyć, ale co innego z waćpanem... Waść możesz wytrzymać. Byle nie Spytkom, przefrymarczysz sobie jak zechcesz...
P. Nikodem ruszył ramionami.
— Ciężka z tobą sprawa, zawołał Iwo. No — ale polowanie w lasach, póki ja tu jeszcze jestem, zapewnione, nie prawdaż?
Repeszko się skłonił i dobył zegarka, chcąc się już uwolnić; kasztelanic go wstrzymał.
— Powiedz mi, spytał po cichu: widziałeś Spytkową?
Repeszko spojrzał na niego zdziwiony.
— Przechodzącą tylko...
— Opisz mi ją, jak wyglądała? czy miała twarz