Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/248

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

240
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

otworzyć. Potém nalał sobie wina szklankę, wychylił duszkiem i rzekł:
— Kupujesz, czy nie? Pokażę ci co mam na sprzedaż, chodź... Sprzedam tanio, z warunkiem tylko by nigdy odsprzedane niebyło do Mielsztyniec. Weźmiesz za co zechcesz.
— Ale ja... ja nie jestem kupcem...
— Obejrz-no! zawołał kasztelanic — potém powiesz. Dam za bezcen, bo muszę ztąd uciec... muszę! Jużem się dosyć namęczył, a nie doczekam niczego...
To mówiąc, Iwo otworzył drzwi.
— Chodź! rzekł.
Nie z wielką ochotą poszedł za swym przewodnikiem Repeszko; ale go podtrzymywała nadzieja, że się wprost późniéj do swojego wózka dostanie i uciec będzie mógł do domu, czego najmocniéj pragnął. Obawa jego rosła, a chmurniejsze coraz oblicze kasztelanica nic miłego nie wróżyło. Przez gąszcze wydobyli się na podwórzec, którego obszerność Iwo najprzód okazał Repeszce. Oprócz mieszkalnego skrzydła zamku, które jakby odłamane od całości, stało na gruzach zalegających wszędzie kupami dziedziniec, nic tu nie pozostało z dawnych budowli. Iwo zapewnił tylko, że zachowały się w całości dziwnie suche, jasne i piękne podziemia, lochy i składy sklepione, ale do nich Repeszko iść się nie napierał. Trądycya, jeszcze z firlejowskich czasów utrzymująca się w okolicy, mieć chciała, że gdzieś w tych lochach, za zamurowanemi żelaznemi drzwiami, część znaczna skarbów możnéj rodziny zachować się miała; ale mimo poszukiwań niejednokrotnych, nic dotąd nie odkryto. W razie sprze-