Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/242

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

234
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

— Zacharyaszu moj! rzekł Jaksa: masz co jeść? bo oto mój gość głodny, a jam go zaprosił i nakarmić muszę, choćby przyszło pieczeń z wierzchowca mojego zrobić. Byłaby łykowata nieco, bo stary... Spytaj Barbary, co się tam święci?... a prędko.
— Jam się już dowiedział, mruknął Zacharyasz: boć wiedziałem, że gość będzie.
— Ha! no i cóż? spytał Jaksa.
— Idźcie-no na górę... idźcie! mruknął sługa; jakoś to będzie, z głodu nie pomrzecie.
— A więc dawać do stołu.
Zacharyasz ramionami ruszył i nic nie odpowiedział; gospodarz wszedł do sieni. Była obszerna, pusta, trochę słomy dla psów leżało w kącie, okna miała powybijane. Wschody z marmurową balustradą, ale połamane i zgniłe, prowadziły na pierwsze piętro.
Znowu sień ogromna, ze ścianami, na których deszcz zaciekając pokreślił zielone pasy... drzwi nieszczelne, ale niegdyś białe złocone, prowadziły do antykamery, w któréj stały awy proste, a raczéj zydle; na ednym z nich posłanie Zacharyasza, istny barłóg. Dokoła na grzędach trochę odzieży, rogi myśliwskie, strzelby, sieci, skórki i przybory łowieckie.
Tu gospodarz, idący dotąd przodem, puścił gościa przed sobą. Weszli do pokoju, który być musiał jadalnym, bo w nim zajmował miejsce główne stół stary, ciężki. Koło niego ustawione były krzesła o wysokich poręczach. Na ścianach wisiały czarne jakieś portrety i potłuczone zwierciadła.
— Nie jest tu bardzo wytwornie, rzekł śmiejąc się Jaksa, ale z biedy żyć można. Drzwi w prawo do mojego pokoju.