Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

233
ONGI.

libyście na dobréj szkapie, niż w tym półkoszu, w którym zęby sobie powybijać można?
Repeszko, postanowiwszy być grzecznym, uśmiechnął się tylko.
— Na co kogo stało! — zawołał — kasztelanicu dobrodzieju. Człeczek jestem ubogi, dorobiłem się w pocie czoła grosika, pamiętam na to z czego wyszedłem...
— Tak, tak, pulvis sum et in pulverem..
— Otoż to jest... potaknął Repeszko: nie udaję pana.
— Wolisz nim być w istocie! rozśmiał się Jaksa smętnie, idąc przodem przed gościem. Ale nie kłam! wiedzą sąsiedzi jak kto siedzi... jesteś groszowity, skąpy i liczykrupa. Pal cię licho z tém! co mnie to obchodzi, że się uwędzisz dla spadkobierców, których nie znasz? Rób jak ci lepiéj, to do mnie nie należy.
— Zagaduje do worka! to nie bez kozery! rzekł w duchu Repeszko; w tém już coś jest... Ale gdyby nawet i bizunami zagroził... ha! stań się wola Twoja... że nie dam, to nie dam.
Drżał w duchu nieborak jednakże.
— Trzebaż mi było z tą głupią ciekawością do Mielsztyniec jechać i na karczemkę powracać, włóczyć się nie wiedzieć po co i wpaść w taką matnię.
Szli tymczasem ścieżynką, i minąwszy gąszcze, znaleźli się przed ocaloném owém skrzydłem zamkowém, które dziwnie wyglądało, pysznie i odrapano; pańsko i nędznie... Jaksa stanął i świsnął przeraźliwie: nadbiegły brytany i charty, a w chwilę i stary Zacharyasz nadszedł kulejąc.
Stali przed główném wnijściem, nad którego szerokiemi drzwiami herb Firlejów jeszcze był znaczny gnieździły się w nim wróble. Godzina była może trzecia z południa.