Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

230
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

Konie leciały czwałem, Iwo śmiejąc się poganiał.
Postrzegł się po czasie pan Repeszko, że wpadł cale niespodzianie w szpony człowieka, od którego wszyscy jak od ognia uciekali, a stało się to nie wiedzieć jak i pochwyciło go bezbronnym. Nie miał innego ratunku, tylko wedle zwyczaju swego w trudnych razach, odmówić „Pod Twoją obronę” i dziewięć „Zdrowaś Marya,” z krótką modlitewką do Św. Antoniego. W istocie wieści, jakie po okolicy krążyły o kasztelanicu, nie nęciły do jego znajomości. Mało o nim wiedziano, oprócz że z możnéj pochodził rodziny, że długo za granicą w Hiszpanii, we Włoszech, we Francyi przebywał, majątek do szczętu stracił, i podobno w skutek jakiéjś nieszczęsnéj miłości dostał jakby lekkiego pomieszania, a raczéj chronicznéj rozpaczy, która w najdziwaczniejsze przybierała się formy. Zapamiętały myśliwiec, spędzał dni zimą i latem na koniu w polach i lasach, samotny; a gdy mu się kto ważył sprzeciwiać lub wleźć w drogę, mścił się nielitościwie. Chwilami był to człowiek najlepszego towarzystwa i wychowania, grzeczny, wykształcony, dowcipny... napadami gbur, szyderca, okrutnik. Ludzie, jak go najdaléj zobaczyli, kryli się i uciekali przed nim.
Iwo Jaksa Gryf Życki, kasztelanic p***, gdyż tak się zwał, po kądzieli odziedziczył w Lubelskiém dobra Rabsztyńce, niegdyś firlejowskie; te ojciec jego zadłużył, a on całkowicie stracił. Gdy mu je zatradowano, nie opierał się, ale zapowiedział wierzycielom, że bądź co bądź, w Rabsztyńcach zamek, ogród i obejście dworskie sobie zostawi i tych zabierać nie dopuści.
— Jest to moje gniazdo rodzinne. Zwierzęta na-