Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

228
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

— Ale ja nie odmawiam bynajmniéj miłemu i kochanemu sąsiadowi téj maleńkiéj przysłużki! zawołał Repeszko, spojrzawszy z ukosa na bat pleciony, którym Iwo poklaskiwał niby od niechcenia. Spuszczam się na jego wspaniałomyślność, iż kiedy niekiedy kapnie mi co do kuchni... Co się zaś tycze skóreczek... gdyby Pan Bóg dał lisa, wilczka lub inne stworzenie... na te ja stawiam żelaza i zwykłem je sprzedawać...
— Ani mi się tego czynić waż! odparł Iwo. Przestrzegam cię kochanie: polowanie w twoich lasach biorę w arendę...
— W kwocie? spytał Repeszko żywo.
— A! skąpczysko stare! przerwał Życki: jeszczebyś z tego chciał coś wyssać! Niedarmo nam cię tu tak odmalowano jako liczykrupę.
— Mnie! o Chryste Jezu miłosierny! krzyknął Repeszko: otoż to języki ludzkie i złośliwość! Miły Boże! mnie, który przez całe życie poświęcam się dla lodzi, odejmując od ust sobie.
Iwo zaczął się śmiać.
— Paradny! rzekł — ale wracajmy do arendy. Otoż umowa taka: będę polował, zabijał, plondrował, ale za to dopilnuję ci lasów, i pierwszego złodzieja, którego w lesie spotkam, powieszę na dębie.
— Jezu miły! a zlitujże się! Nuż z tego proces wyniknie!
— Masz słuszność, dam mu sto batów, już mniéj być nie może. Jak się ludzie dowiedzą, że ja ci lasu pilnuję, gałązka ci nie przepadnie.
— Zbytek łaski! zawołał Repeszko, ośmielając się i chcąc rozmowę zakończyć, bo zawiniątko było gotowe, konie wypoczęte, a dłuższa rozmowa z panem