Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

225
ONGI.

bie, że na drodze do domu miał właśnie karczemkę w lesie, do Mielsztyniec należącą, w któréj najprzyzwoiciéj będzie pomyśleć o przebraniu. Nakazał więc woźnicy, aby przed nią stanął, a sam nad niepowodzeniem swéj wyprawy się zadumał.
Karczemka owa, zwana Wygódką, stała pośród starych dębów i sosen, nad samą drożyną; woźnica rad był w niéj także koniom wytchnąć, sądząc, że może pan przypomni sobie kazać mu dać kieliszek wódki. Konięta same się zatrzymały przed wrotami; wysiadł pan Nikodem, wnosząc zawiniątko swoje, siadł w cieniu, drzew i zrzucał powoli zbyt kosztowne na pył i skwar ubranie.
Tylko co się był rozebrał, gdy podniosłszy głowę, postrzegł przed sobą stojącego ogromnego mężczyznę nieznajomego, który mu się z ciekawością, ale drwiąco przypatrywał.
Figura to była jakaś zakazana, ni pan, ni szlachcic, ni sługa, ni dworak, buta ogromna, wąsiska łokciowe, drab wielkiego wzrostu, kurta wyszarzana z węgierska, skórznie do kolan, pas juchtowy, a na sforze przy nim para chartów kosmatych wołoskich, chudych i rosłych jak on.
Wziął go z razu Repeszko za łowczego jakiegoś pana, ale powtórnie spojrzawszy, przekonał się z twarzy, iż niczyim sługą być nie mógł. Z oczu mu strasznie dumą i zuchwalstwem patrzało. Nie młody, nie stary, niegdyś bardzo piękny, rysów twarzy wyrazistych i kształtnych, ów łowiec zdawał się zabawiać zapobiegliwym strojem pana Repeszki, patrzał na niego wyzywająco i impertynencko. Snadź się był wódki wprzód napił i chlebem a serem zakąsywał... Minę