Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

221
ONGI.

Spytek skłonił się Repeszce i podprowadził go do drzwi; ale pokorny szlachcie nie dał się zbyć tak prędko.
— Pozostaje mi — rzekł z ukłonem nizkim — przeprosić jak najpokorniéj jw. pana, iż ośmieliłem się zakłócić moją bytnością...
— Ale to nic... owszem, mówił żywo gospodarz, w którego twarzy coraz gorętszy malował się niepokój.
— Proszę wierzyć, dodał Repeszko, już prawie stojąc w progu: iż to nie żadna chciwość występna, od któréj Bóg mnie strzeże, ani chęć korzystania z powolności jw. pana, tylko pragnienie utrzymania sąsiedzkiego spokoju, tak drogiego dla człowieka, zwłaszcza dla mnie, nieznanego jeszcze w okolicy i potrzebującego sobie zaskarbić względy...
W miarę jak przeciągał mowę, oczy maleńkiego człowieczka, zniecierpliwionego już do najwyższego stopnia, nabrały tak złowrogiego jakiegoś blasku, postawa takiéj grozy, usta tak nakazującego wyrazu, iż p. Nikodem, straciwszy wątek mowy, przelękły, ująwszy czapkę pod pachę, wynosił się, nawet ciekawości zapomniawszy. Gdy spocony, drzwi za sobą zamknąwszy, podniósł głowę w progu, oczy jego padły na hełm rycerza stojącego tu na straży, z pod którego trupiéj czaszki patrzały dwa próżne doły czarne. Z tych otworów, zdawało mu się, że nań spojrzała śmierć, uśmiechając się szydersko...
O trzy kroki czekał stary sługa, z zegarkiem w ręku. Repeszko już się zabierał iść, gdy w salach usłyszał wrzawę i głosy, chód kilku osób. Ciekawość wróciła; przytulił się do ściany, niby dla przepuszczenia przybywających, choć go przewodnik za rękaw po-