Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

217
ONGI.

cały klomb zieleni z najrzadszych i najpiękniejszych roślin, wśród których przemagały róże, rozkwitłe i przekwitające. Liśćmi ich wonnemi usypana była posadzka. Ogromny komin marmurowy, biały, rzeźbiony, część znaczną drugiéj ściany zajmował.
We wgłębieniu naprzeciw, nawpół osłonioném firankami adamaszkowemi, widać było skromne małe łóżeczko, jakby obozowe, pokryte skórą, z niedźwiedziem u nóg, z obrazem w głowach, z szablą u boku przewieszoną...
W pośrodku téj komnaty, któréj ścian reszta obita była tureckiemi makatami, przerabianemi złocisto, stał, czekając na powitanie gościa, gospodarz...
Repeszko, jakkolwiek zwykle odważny, lubo z zasady pokorny i słodki, chociaż dwa razy był w Mielsztyńcach (ale go naówczas na dole przyjmowano), choć już pana Spytka widział i mówił z nim, dzisiaj, przeszedłszy wspaniałe sale zamkowe, napatrzywszy się tych dziwów grobowego jakiegoś oblicza — prawie w ustach języka zapomniał, uniżeńszym się stał jeszcze, i zamiast powitania, gospodarzowi się tylko more antiquo czapką do kolan skłonił.
Nie była to rzecz tak prosta i łatwa dla Repeszki jakby się zdawało; p. Nikodem bowiem był prawie olbrzymiéj statury, a gospodarz, potomek owéj rodziny znakomitéj, ledwie nie karła miał postać. Człowiek był już dobrze niemłody, nader kształtny, zdrów i silny, chociaż blady na twarzy, ale niewiele więcéj nad pas pana Repeszki wyrósł...
Nie przeszkadzało mu to być pięknym; nic ułomnego w sobie nie miał, dziwnie jednak drobnym wyglądał, mimo bótów na korkach wysokich, podniesionéj w górę głowy i wyprostowania. Twarz jego, bar-