Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

149
SFINKS.

targach z żoną. Oznajmił mu, że jutro wychodzi. Perli dał list do gwardyana i powiedział obojętnie:
— Ja tam wkrótce przybędę.
Pożegnanie z Jagusią było rozdzierające. Napróżno Jan udawał wesołość, obojętność, pocieszał ją; ona uczepiła mu się na szyi, i nie chciała puszczać, oblewając twarz gorącemi łzami.
— Mój Jasiu! mój drogi! oszczędzaj siebie, wracaj prędko!
I dawała mu dziecię do pocałowania, raz, i drugi, i dziesiąty. W zawinięty węzełek z rzeczami Jana, tajemnie wcisnęła mu połowę pieniędzy, przeprowadziła go na wschody, do drzwi, w ulicę, do końca jéj, a gdy nareszcie potrzeba się było rozstać, uciekła nagle, nie odwracając głowy, jak szalona, pobiegła do pokoiku, rzuciła się na kolana przy łóżku i poczęła płakać, ukrywszy twarz w pościeli, tak płakać, że rozbudzonéj nie posłyszała dzieciny.
Jan szedł szybko; obejrzał się, już mu zniknęła — podniósł głowę. Mamonicz go odprowadzał.
— Janie! Janie! rzekł: gdzie twoje męztwo? Powtarzam ci to ciągle! Czyś niewiasta, że stąpić nie śmiesz kroku, nie oblawszy łzami i nie otoczywszy płonnym żalem? Cóż rozstanie kilkotygodniowe, miesięczne? Idziesz pracować!
— Tak! dla sławy drugiego!
— Powoli! przyjdzie czas, że i sam na siebie pracować będziesz! Odwagi!
Podali sobie ręce.
— Tytusie! żona i dziecię!
— Mówiłem ci: przenoszę się naprzeciw ich domu, abym z oka nie stracił; będę czuwał. Bądź o nich spokojny. Czemuż nie mogę pójść z tobą! Mój lew,