Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

146
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

piękna, choć nie tak już świeża. Wprawdzie na widok Jana, na wyciągnięte rączki dzieciny ku niéj, zakwitał uśmiech na ustach Jagusi; lecz ileż razy po nim, bez przejścia, bez widocznéj przyczyny, następowało głębokie zamyślenie, poważne jak chrześcianina smutek! Tych uniesień dziewczęcia, tego trzpiotowstwa młodéj małżonki, tych wesołych śmiechów radéj życiu istoty, wprzódy tyle ją zdobiących, już nie znała teraz. Oko patrzało czasem długo w dal, gdzie nic nie było przed niém, w błękit niebios, w ciemności nocy, jakby tam szukało rozwiązania niepojętéj zagadki.
A młodości piosenka umilkła, odzywała się tylko jeszcze u kołyski, zmieniona w śpiew melancholijny, nieskończony, powolny, wijący się jak myśl jednostajnie, smutno, ciężko. Gdy patrzała na Jana, łza czasem kręciła się w jéj oku; patrząc na dziecię, ciężko, boleśnie wzdychała.
Taką była Jagusia, taką zastał ją Jan siedzącą z pończochą u kołyski. Położył przed nią worek i rzekł z uśmiechem grającym nieszczere wesele:
— Oto przecię zadatek roboty! pierwszéj, którą przedsiębiorę. Cały kościół, trzy ołtarzowe obrazy nędznie zapłacone; ale to początek!
Jagusia spojrzała niedowierzając.
— Doprawdy? spytała.
— Widzisz dowód — ale...
— Jest ale? spytała żona, rzucając pończochę i patrząc mu w oczy.
— O! i dość bolesne! rzekł, tając myśl całą, a rzucając jéj połowę. Muszę cię na czas jakiś pożegnać.
— Jak to? spytała powstając nagle.