Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

145
SFINKS.

Na bocznéj ścianie kilku rysami ponarzucane głowy, wyrażały boleść i rozpacz; w ich rysach poznawałeś Jana. Zaczęty dawno portret Jagusi stał nieskończony na trójnogu.
Toż samo w bawialnym pokoju, ciasnym, smutnym, chłodnym. Zniknęły miłe fraszki i pamiątki; jeden tylko sfinks maleńki na kominie pozostał.
Ujrzawszy go Jan, załamał ręce, położył przy nim worek z pieniędzmi i rzekł:
— Wiem teraz sfinksie co znaczysz! Sfinks to artysta. Głowa ludzka, to duch wielki, to cząstka bóztwa w piersi jego; ciało bydlęcia, to zwierzęcéj natury więzy, co nas pętają; rozwinięte skrzydła, to zapał, który przecięż nie uniesie kamiennego potworu od ziemi obrzydłéj! Kamienny, żelazny, nigdy żywy: to artysta, którego nie stworzyła natura, ale potrzeby cywilizacyi, ale ręka i umysł ludzki! Dla tego zawsze na świecie, nie dla świata, pogodzić się z nim nie umie, i dobrze mu być nie może. Artysta potrzebuje podniesionéj cywilizacyi, szczęśliwego czasu i kraju; a u nas! u nas!!
Powolnie przyszedł do izdebki Jagusi. Tu jeszcze tlała resztka życia. Maleńki pokoik z łóżkami był jak dawniéj czysty, świeży i miły. Przybyła w nim tylko kolebka, w któréj spał Jaś mały, a nad nim siedząca matka robiła pończochę. Ubranie jéj było skromnie ubogie, a rysy twarzy zdradzały długie, tajemne cierpienie. Codziennie ją widząc, Jan nie postrzegał zmiany, jaka w jéj rysach od niejakiego czasu codzień wyraźniéj się okazywała. Bladła, rumieniec jéj gasnął, a z wesołéj twarzyczki dziewczęcéj powstała surowa twarz niewiasty, co się zamyśla, roi i lęka, głębsza uroczystym wyrazem, niemniéj