Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

131
SFINKS.

Doszli do drzwi. Tu z podziwieniem Rozyny znaleźli Perlego. Ona porzuciła Jana i pobiegła do siebie, sam na sam ich zostawiając.
Myśl o Jagusi, o dziecięciu, odjęła wszelką dumę Janowi; grzecznie powitał malarza, który teraz czując swą wyższość, nadymał się okrutnie.
— A! pan chciałbyś roboty? rzekł powoli. Mógłbym go może użyć, ale są warunki.
Perli podjąwszy się malowania kościoła i wielkich trzech obrazów, nie wiedział jak temu podoła, a nadewszystko jak się obejść z murem. Szło mu najbardziéj o rysunki. Postanowił z Jana wyciągnąć co było można, a gdyby się dało, zyskać wzory wielkie, choćby na trzy ołtarzowe obrazy.
— Pan masz robotę! zawołał Jan z zapałem: a! jakżebym mu był wdzięczen, gdybyś mnie użył! Łaskąby to było dla mnie, wielką łaską: żona, dziecię! W tym kraju nie ma co począć! Tak rzadko trafia się zamówienie.
— Ja tego nie doznaję, mówił Perli: jestem zarzucony robotą.
— Bardzo pan szczęśliwy!
— A! a umieszże pan malować al fresco?
— Robiłem kilka w tym rodzaju obrazów po kościołach we Włoszech; mam dosyć wprawy.
— Jakże się to robi?
Jan zaczął opowiadać, ale gdy przyszło do reguł perspektywy, potém do procesu mechanicznego, przygotowań tynku, żywego i pośpiesznego kładzenia farb na świeżém, postrzegł Perli, że niepodobna mu nauczyć się z rozmowy.
— Będziesz mi pan pomagał? spytał.
— Chętnie.