Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

117
SFINKS.

we. Tam żył ojciec, tam żyła i umarła poczciwa, święta matka moja — to pamiątka!
— Janie, ale pamiątkami nie wyżyć! Jeśli przedażą tego kawałka ziemi możesz zaspokoić długi swoje, a z resztą pozostałą wyjechać ztąd do Warszawy, do Lwowa... Gdyby żyła matka twoja, onaby pierwsza ochotnie zrobiła ofiarę z tego kątka, którego ty już nie zamieszkasz pewnie.
— Masz może słuszność; mówię to sobie, ale myśl sprzedaży oburza mię przecię i napełnia wstydem. Nie mogę się z nią oswoić.
— Janie, tu idzie o los twój i kobiety, któréj jesteś opiekunem. Pamiątkę matki złóż w sercu.
— Zgadzam się, ale jakże sprzedać? jechać samemu? Musiałbym opuścić Jagusię. A koszta podróży? Sam nic nie znam, ani form prawnych, tyle tylko wiem, że ten kawałek przyległy jest wielu sąsiednim i bardzo im pożądany. Kupią go chętnie.
— Znajdziemy kogo co go sprzeda, postaram ci się. Ile myślisz zań wziąć?
— Nie wiem! ja go tak cenię!
— Rozległość?
— Nie znam dobrze. Myślę, że musi być wart kilka tysięcy.
— Kilka tysięcy! To chyba bardzo obszerny! Wszak to ziemia nie osiadła, bez ludzi?
— Chata, łąka, pole, ogród, dziedziniec, kilka brzóz.
— Tylko? lecz pola muszą być wielkie? inaczéj nie mógłbyś rachować na tysiące.
— To ostatni mój ratunek.
— Chcesz więc próbować i chwycić się go?
— Muszę! muszę!