Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

114
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

„Za tyle a tyle, mówiła, gość nasz pożądany przyjdzie!”
Wymawiała mężowi, że nie dosyć podziela jéj szczęście, jéj radość.
— Jeśli będzie syn, dam mu imię Jan; jeśli dziewczynka, nazwę ją Joasią. A jaka będzie śliczna! Jak to dziecię Albana, które ja tak lubię, wiesz? Zobaczysz, służyć ci będzie za wzór aniołka, tylko mu przypniemy skrzydełka.
Długie godziny upływały niezajęte, oderwane pracy, wśród słodkich pieszczot i zapomnienia na wszystko. Lekcye Jana nie wiadomo jak i dla czego, powoli upadły; brak znowu dał się czuć w domu. Nie widząc innego ratunku, Jan poszedł do Żarskiego, prosząc go o pożyczkę. Stary amator, który wyrachował korzyści wypłynąć ztąd mogące, chętnie się na to zgodził; zapewnił Jana, że mu zawsze przyjdzie w pomoc, póki tylko będzie mógł, i uspokoił go na przyszłość. Jak wszyscy ludzie nieopatrzni i chętnie czerpiący z otwartego źródła, a na jutro niemający oczu, Jan łatwo mogąc pożyczyć, wkrótce zadłużył się bardzo. Z przestrachem obejrzał się dopiero, gdy obliczył swoje długi i postrzegł, że niepodobieństwem było opłacić je całym rokiem pracy.
Głowa mu się zawróciła.
Jagusia cierpiąca, osłabiona, zapomniała o oszczędzaniu; cała żyła w dziecięciu. Niemający odwagi sprzeciwić się jéj, widząc ją chorą, Jan i lekcye zaniedbał, i pracę porzucił, siedząc tylko przy niéj, z nią, a nie umiejąc odmówić jéj niczego.
Ostatnie zapasy znowu wyczerpane zostały; Mamonicz milczał smutny i zamyślony: Jan przez uczucie wstydu nie śpieszył się także skarżyć i wynurzać przed nim, aby go nie wyciągać na nowe poświęcenia.