Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

110
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

niony umysł; krępuje go i pęta w ciężkie, poziome, materyalne warunki sztuki, coby ich rad zapomnieć, bo je sobie przyswoił tak, że ich już nie czuje.
— Wiem to wszystko, odpowiedział Tytus; ale pokaż mi co lepszego? znajdź inną radę? Trzeba pracować jak się zdarzy, zapomnieć na chwilę o sztuce i wprządz się do pługa!
— O! gdyby tylko do pługa! zawołał Jan.
— Nie narzekaj, miéj odwagę i działaj. Narzekanie osłabia nas i do niczego nie prowadzi.
Nadchodząca wesoło Jagusia, którą Jagnięciem swém Jan nazywał, przerwała rozmowę.
Mamonicz po swojemu zaczął się starać o uczniów i odkopał ich kilku. W prawdzie płaca była nikczemna, ale mówił Janowi: „Zachęć tylko; gdy ci zrobią postępy, znajdą się inni, więcéj, otworzysz szkołę. Gdybyśmy byli gdzieindziéj, nie w Wilnie, gdzie się mało drukuje i to co drukuje wydaje na bibule, startemi literami, możeby się znalazło zatrudnienie miłe, ryciny do ksiąg. Łatwoby ci było wyuczyć się rytować na miedzi; ale tu...”
Poczęły się przenudne lekcye.
Aż jednego poranku znowu przyszła Jagusia wesolutka jak zwykle, pokazując próżny już woreczek Janowi.
— No, rzekła, kolej na ciebie, napełnij mi go mój Krezusie.
Zaczerwieniony Jan pobiegł do szufladki, zabrał co miał do grosza i przyniósł żonie.
— A! tak mało! zawołała śmiejąc się — tak mało! chyba chowasz resztę przedemną.
— W istocie, rzekł Jan zmieszany: mam trochę jeszcze rozpożyczonych, niepoodbieranych.