Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

98
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

Twarz była blada i zmęczoną, sine znaki pod oczyma, łzy czy cierpienie chorobliwe wyjadło.
Zarumienił się z lekka, widząc wchodzących, i powitał uśmiechem a wejrzeniem jakby ich pytał: czy mu pociechę, czy obelgę i upokarzającą wzgardliwą litość przynoszą?
Po przywitaniu, które ze strony Jana było tém serdeczniejsze, iż na pierwszy rzut oka uczuł w Jonaszu jednego z tych ludzi, do których się łatwo przywiązać sympatycznie, Żydek pochwycił za rękę Jana i zawołał:
— A! jakżem szczęśliwy! Co za radość! Wy nie gardzicie biednym paryą! wy mnie odwiedzacie, mnie, Żyda! Niech Bóg wam to nagrodzi.
Jan mu odpowiedział żywo:
— Pozwól kolego powiedziéć sobie, że dziś słusznie przesądem barbarzyńskim ochrzczono wzgardy owe stare, całych narodów dotykające niewinnie.
— A! to są słowa, rzekł Żyd: myśmy jednak zawsze tym waszym Ahaswerusem, któremu Bóg wasz rzekł: „Idź, wygnanym, błędnym, i pożywaj chleb pięciu denarów twoich we łzach i pogardzie.” Dla was myśmy potomkami zabójców Boga.
— Potomkami wybranego ludu.
— Tak, wybranego i strąconego. Ale — dodał z pewną dumą — ludy jak ludzie umierać muszą; trzeba się umieć pogodzić z losem i bozkie wyroki szanować. Są wielkie konieczności, przeciw którym któż co może? Kto jak Bóg? Boża prawica nad nami. Nie godzi się wyrzekać!...
Byliśmy — dodał z rosnącym zapałem — narodem wybranym, co reszcie ziemi, co całéj ludzkości dał Boga swojego, Boga jedynego; dziś myśmy ostatni