Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

87
SFINKS.

W głowie mu się pomieścić nie mogło, za co go tak apostrofowano.
— Łotrze? łotrze? powtórzył nareszcie odwracając się swobodnie. Co to jest? Za co ten krzyk? Maluję na chwałę bożą! A pan czego się tak gniewa?
— Kto cię prosił o malowanie, zbójco!
— Zbójco? Co to jest? Jak żyję nie słyszałem podobnéj mowy do siebie!
— Kto ci pozwolił?
— Kto pozwolił! Albo się to potrzeba starać o pozwolenie, żeby figurę pomalować? Ja od lat dwunastu wszystkie krzyże i figury po drogach na chwałę bożą i dla odkupienia grzechów maluję.
Bartek przyłożył pendzel znowu do figury, ale kasztelanic zbliżając się zawołał z impetem:
— Porzuć to i uciekaj głupcze, bo cię każę oćwiczyć.
— Oćwiczyć? mnie! mnie!
— Idź! mówię ci, idź! jeśli po uszach oberwać nie chcesz!
Bartek począł się lękać o siebie, ale dotąd nie mógł zrozumieć o co chodzi. Zebrał pendzle i farby, i milcząc przelazł powoli przez kratę, rzucając wzrokiem pogardy na dziedzica.
— Zmywać! ścierać, szorować! zawołał kasztelanic w rozpaczy. Ten łotr obrzydził mi posąg wybornéj roboty i takiego effektu. A! sto łóz za taką sprawkę byłoby mało. Na galery! na galery! (kasztelanic wychowany za granicą, myślał dobrodusznie, że w Polsce były galery).
— Co to jemu jest? spytał Bartek ludzi po cichu. Czy nie oszalał wasz pan?
— Idź mi z oczu! idź mi z oczu! zakrzyczał w téj