Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

72
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

W oczach i mowie Franki malowała się taka moc charakteru, pomimo słodyczy i wdzięku jéj wzroku w wyrazie całéj twarzy rozlana, że Bartek dopiero postrzegł, iż sobie panię kupił.
— Oj! czemu to mnie panna tego wprzódy nie powiedziała! mruknął: byłbym się jeszcze namyślił wprzód czy się żenić.
— Teraz już się nie ma co namyślać, odpowiedziała żona. Poszłam za ciebie, bo mi gorąco było wyjść z tego domu, choć wiem, żeś frant, że lubisz się zakrapiać i próżnować, a pracujesz tylko gdy ci przyjdzie ochota, a bardziéj fantazya. Ale to się przerobi z pomocą bożą.
— A na cóż to się przerobi? spytał Bartek coraz bardziéj zdziwiony.
— Będziemy oboje pracowali szczerze, ciągle i zbierali...
— A po dyabłaż zbierać?
— Na przyszłość, na złą godzinę.
— A dziś?
— Dziś, choćby przycierpieć przyszło...
— Wiele aspani lat? spytał nagle Żmudzin, powstając.
— Dwudziesty pierwszy.
— Nie może być! Musisz aspani jak koń wrześniak pokazywać tylko na tyle, ale mieć daleko więcéj.
Franka się uśmiechnęła.
— Będziesz miał dostatek w domu, gospodynię, pomoc, ale trzeba statkować.
— Całe życie statkuję, bo nie mogę inaczéj.
— I zapomnieć o Justysi.
— Aspani o niéj licho szepnęło!