Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/320

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

312
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

pały, ale dziś musiałam go skarcić wzrokiem. Co za zuchwalstwo niepojęte!
— O! patrzałaś bo na niego.
— Alboż mi patrzeć jak chcę nie wolno? Próbowałam siły moich oczu, bo jużem zwątpiła o nich.
— I rozpaliłaś na węgiel biedaka.
— Co mi tam!
— Szkoda, ładny chłopiec! zimno rzekł kasztelan.
— Ładny! hm! juściż...
Reszty już Jan nie słyszał, puścił się ku oknu, które z gniewem nieprzytomny otworzył, rozerwał. Było to na pierwszém piętrze, a okno wychodziło w ogród; ale nad tém, że dwadzieścia łokci dzieliło go od ziemi, Jan nie zastanawiał się wcale. Cały w płomieniach gniewu, oszalały, upokorzony, skoczył z wysokości, upadł, uczuł ból wielki w nodze, i zwyciężając go, powlókł się do fórtki, którą wyłamał raczéj niż otworzył. Nieprzytomny przeleciał ulice, i wbiegłszy do mieszkania swego, rzucił się na łóżko.
W pół godziny potém Mamonicz i lekarz starali się przerwać silną gorączkę, w któréj leżał. Noga była zwichnięta.
W salonie tymczasem ciągnęła się daléj rozmowa. Wreszcie kasztelan, który jako oswojony z obyczajami swego czasu, nie mógł gniewać, śmiejąc się otworzył drzwi zamknięte, chcąc pożartować sobie z artysty.
Spojrzał wewnątrz, dokoła, i zobaczył tylko okno otwarte.
— Gdzie on jest? spytał żony.
— Jak to? alboż go nie ma?
— Chybaby się schował!
Kasztelanowa stanęła w progu.
— Nie ma go i okno otwarte!