Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/309

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

301
SFINKS.

Ale, kochany panie, u nas tysiące nie sypią się tak za obrazy z rękawa; kraj ubogi.
— Nie zmuszam też pana, abyś się malował.
— Radbym mieć pracę takiego artysty jak pan! rzekł staruszek, przypochlebiając się.
— Więc maluję bez żadnéj pretensyi.
— Jak to?
— Nic nie wezmę, z tym tylko warunkiem, że oryginał portretu będzie moją własnością, a kopię zrobię dla niego.
Starzec poskrobał się po łysinie.
— Widzisz! rzekł Mamonicz: czy ci nie wstyd! ty, tak bogaty!
— Ja bogaty! ja bogaty! ze strachem zawołał stary. Kto! ja?... potwarze!
— Tak śliczny mając zbiór obrazów...
— Ja nie mam obrazów.
— O! o! na co te figle z nami! przerwał Tytus rubasznie. Wiemy dobrze o twoich skarbach.
Żarski przerwał rozmowę pożegnaniem nagłém, szepcząc na ucho Janowi:
— Jutro będę mu służył.
— Wiesz? rzekł Mamonicz, gdy wyszedł: jest to osobliwszy dziwak. Nabywa obrazy i zamyka je, aby ich nikt nie widział; nie pokazuje nikomu. W kufrach i pakach leżą u niego kosztowne, po klasztorach za kopie ponabywane płótna, pozwijane starannie, ponumerowane, które nie ujrzą bożego świata, chyba po jego śmierci... Ale powiedz mi, cożeś robił u kasztelaństwa?
Jan nie zataił nic przed przyjacielem; opowiedział mu wszystko.
— Źle! rzekł Tytus. Kasztelanowa chce się widać