Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/284

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

276
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

zręcznie, że nikt juź nawet nie zajrzał do malarni artysty.
On czekał tylko, póki nie wyjdą owe piętnaście obciętych dukatów, gotując się sam i przez swych wysłańców ponabywać resztę obrazów za lichą cenę.
Tymczasem kolledzy malarze, wydrwiwali przybysza, nie widząc nawet jego robot, i wymyślając na niego najdziksze potwarze dla obrzydzenia. Jan w kilka dni widząc, że wystawa była próżna, zamknął się znowu, i postanowił nie dopuszczać więcéj nadaremnie błota tylko nanoszących ciekawych.
Rzucił się do pracy, jak do jedynego lekarstwa na boleść, i dopóki stawało pieniędzy, malował od rana do wieczoru; znużony wychodził błąkać się nad Wilią.
Od dwóch czy trzech dni, równie ubogi i biedny snycerz, krajowiec z Włoch przybyły, a jako krajowiec odepchnięty wszędzie, gdy właśnie dla restauracyi katedry sprowadzono Włochów, przywiązał się z namiętną radością do Jana. Obaj razem będąc, mówili przynajmniéj o Włoszech, i pocieszali się podzielając myślami. Obaj narzekali na powrot do ojczyzny, gdzie artysta, poeta, im bardziéj artysta i poeta, tém pewniejszy umrzeć z głodu, nędzy i niepoznania. Tymczasem bazgracze umiejący pochlebiać, płaszczyć się, uniżać i przemawiać jak kto chciał, robiąc co się komu podobało, bez pojęcia sztuki, bez myśli, bez sumienia i zapału w wykonaniu, zbogacali się codzień. Jan chciał wszystko co miał sprzedać i do Włoch powrócić.
— Będę żebrał — mówił — będę żebrał patrząc na cudne ruiny, na arcydzieła mistrzów, mając z kim myślą się i wzruszeniem podzielić. Zostanę cicerone przy jakiéj galeryi, stróżem jakiego pustego pałacu w Wenecyi.