Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/276

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

268
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

się wzruszyło, zapłakał. Wszystkie roboty męża posprzedawała żona za bezcen, nic nie zostawiwszy nawet na pamiątkę, i wyrzucając biednemu zmarłemu nędzę, któréj sama była przyczyną, którą zwiększał nieład i rozpusta najohydniejsza.
— O! toż ma być los dzieci biednego artysty? spytał się Jan w duszy. Nie! nie! to być nie może.
Dawniéj tak piękna Maryetta, teraz z zagasłemi oczyma, wychudła, obrukana, schorowana, przyjęła gościa, nie poznając go i nie umiejąc sobie wytłómaczyć co sprowadzało tutaj porządnie ubranego mężczyznę.
Ledwie się jéj potrafił przypomnieć. Zaczerwieniła się, zapalczywém na niego i dumném rzuciła okiem. Niechęć, gniew, nienawiść jeszcze w tém dzikiém sercu nie były całkiem zagasły.
— Idź pan sobie! zawołała wzgardliwie: nic nie potrzebuję od niego! Batrani twój poczciwy zostawił mnie z dzieciskami swemi w nędzy. Bodaj cierpiał na tamtym świecie jak ja tu cierpię, głupia, com za niego poszła! Nie przypominaj mi go, abym nie klęła.
A gdy Jan drżącym głosem spytał o ryciny lub obrazy, czyby ich nabyć nie mógł? z przeklęctwem bezwstydném i obrzydliwém, zamknęła mu drzwi przed nosem kobieta.
Ale zaledwie kilka kroków odszedł za wrota, starszy synek jejmości dogonił go w ulicy.
— Jegomość! zawołał kiwając ręką na niego i stając nad rynsztokiem, w który pluł dla zabawki.
— Co chcesz?
— Daj mi jegomość dwa złote na piwo! — I zrobił minę głupowato-uśmiechniętą wyciągając rękę. — Ja przyniosę za to rysunek ojcowski. Było ich wprzódy dużo i na płótnie i na papierze, ale dyabli wzięli.