Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

182
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

gdyby Dawid nie przyszedł i nie powiedział mu opiekuńczym tonem:
— Połóż się ać spać i odpoczniéj sobie, po nocy nie chodź, ludzi się strzeż. Poznają cię, żeś fryc, i ogolą łatwo, a nie, to obedrą gdzie w kącie. Drzwi zamykaj, pieniądze noś przy sobie, albo tak schowaj, żeby ich broń Boże! złodziej nie domyślił się gdzie szukać. Często grosz bezpieczniejszy w szkatułce, nu! nu! wać jeszcze nie żył, a mnie trzy razy do koszuli okradli. Wierz wać mnie.
Jan o mało go nie uściskał, a co lepsza, posłuchał, położył się głową na tłomoczku i tece, zaparł drzwi i niedługo czekając zasnął.
Gdy się przebudził, dzień był wielki, ale mało go przez brudne szyby wpadało do izdebki, która teraz dopiero wydała mu się w całéj swéj brudocie i obrzydliwości. Noc wszystko upięknia i idealizuje, przez nią plam, skaz i brudów nie widać. Szare tynkowane ściany, piec spękany, dwie jakieś ohydne ryciny podpisane przez jednego z tych sztycharzy, co mają sławę bazgraczy na całym świecie; stół kulawy przyparty do ściany, okapany piwem, łojem, pyłem i nie wiem już jakiemi ostatkami jadeł, okruchami brudów; tapczan a na nim siennik poplamiony; podłoga chwiejąca się i powypalana, a od dziesięciu pewnie lat niemyta; stołek wypoliturowany rękami i czemś jeszcze czego powiedzieć nie umiem: oto była izba i sprzęt jéj cały. Powietrze dusiło.
Jan chciał otworzyć okno, ale to było zabite; jedna tylko szyba na jednéj zawiasie raczyła się odemknąć i wpuścić zgniły, smrodliwy wyziew jakiegoś śmietniska na zaułku.
— Za dwa złote na tydzień, to wyborne, rzekł Jan: