Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

179
SFINKS.

i t. d.; daléj sunął się powóz skromny na pozór, lecz smakowny i prześliczny pani G., ukazującéj przez spuszczone okna sławną pierś ową, którą kupiła króla, kibić, któréj pieszczoty zepsuć nie potrafiły, i dumne faworyty spojrzenie, która wie co może.
Daléj jeszcze jechała w kabryolecie uśmiechnięta Lullie, niecierpliwa, ciekawa i pochlebnica, wścibska a miła jak zepsute dziecko, znająca wszystkich i niemal wszystkim ulubiona.
Tuż zaraz wieziono trupa na mogiłki, a kondukt ze śpiewy przesuwał się mimo oświeconego szynczku, gdzie tańcowały pijane kobiety z lokajami niemniéj zepsutymi od panów. Próżne powozy wlokły się za konduktem; panowie ich nie mieli czasu, grali u W..., gdzie im jechać na mogiłki! Pan podskarbi koronny incognito śpieszył do pewnego domku na Krzywe Koło, gdzie miał napatrzonego ptaszka, usiłując się ułatwić między obiadem u kanclerza a konferencyą w zamku, i z zimną twarzą idąc się tarzać w kałuży. Blada jego maska wyzierała z czarnéj karetki jaszczurczemi strzelając oczyma, uśmiechem zimnym jak lód. Stary kanonik Szulc szedł bokiem, pieszo, z parasolem pod pachą, w starych łatanych bótach, w wytartéj sutannie; czemuż postrzegłszy go, tak mu się kłania pan podskarbi? O! o! nie darmo, czyha na sukcessyę i testament.
Za nim pędzi, leci, rozbija L..., brat rodzoniuteńki pani G... Pilno mu na grę, któréj winien ostatnie wrażenia człowieka zrujnowanego i bez przyszłości. Codzień spodziewa się milionów, zgrywa do koszuli, a król jegomość targuje się z szulerami o długi rozpustnika! Ostatki zostawił u W..., spinki nawet, pierścienie, konie, a co gorsza, dwa tysiące czerwo-