Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

161
SFINKS.

rego szybko odmalował, udał mu się bardzo, choć rzucony pośpiesznie na płótno i do niedzieli ukończony, prawie od razu tylko, gdyż trzeba go było jeszcze z pomocą letniego słońca wysuszyć.
Matka stojąc za synem pół dnia, każdy ruch jego ręki śledziła. Sercem matki potrafiła odgadnąć sztukę, aby ocenić i zrozumieć syna. Radowała się pracy i składała ręce z uniesieniem. Wyraz twarzy Świętego, niebieskie światło skronie jego otaczające, Dzieciątko Boże, które piastował na ręku, zachwycały ją.
— Mój miły Boże, to żyje! to żyje! wołała.
I dumna, szczęśliwa całowała go w głowę.
Nadeszła niedziela. Jan poszedł na nabożeństwo, ale że to była oktawa festu, a osób mnóztwo, nie udał się zaraz do gwardyana, lecz przechadzał po okolicy i czekał wieczoru. Po nieszporach dopiero zapukał do jego celi, gdzie jeszcze słychać było głosy przy starym miodku siedzących gości. Jan wszedł, gwardyan pośpieszył ku niemu.
— Wszystko idzie dobrze, dzięki Bogu, rzekł zaraz przełożony. Pan łowczy ofiaruje trzysta złotych na poprawę i oczyszczenie sklepień i obrazów. Są one u mnie, uważaj je za swoje. Rusztowania obiecał swoim kosztem wystawić.
Malarz ucałował rękę zakonnika i drżącym rzekł głosem:
— Ojcze, chciéj przyjąć tę moją robotę, dla ciebiem ją malował.
A gdy gwardyan rozwijał ciekawy, Jan wysunął się i uciekł. Wszyscy z krzeseł powstawali, aby ją zobaczyć.
Zgromadzona szlachta hurmem otoczyła księdza i spoglądała chciwie na obrazek, któremu przypatrując