Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

133
SFINKS.

wany, uczuł rozwijanie się własne, a radość dodawała mu sił nowych.
Batrani był jednym z tych nauczycieli, co rozumieją najlepiéj, że kierując uczniem, samodzielności odbierać mu się nie godzi, że należy oszczędzać mu szukania i niepewności, ale zostawić wybór drogi, i nie żądać od talentu, aby siebie się zaparł dla mistrza.
Gdy się te wielkie niepostrzeżone zmiany w głębi niego odbywają, Maryetta gorącém okiem, w którém każdy inny, prócz poczciwego Batrani’ego, byłby namiętność ognistą wyczytał, obejmuje, rozgrzewa chłopca daremnie.
Oprócz strachu, żadnego uczucia nie wzbudza w nim to wejrzenie dziwne, którego zapału, ognia, czułości, nadziei, chwilami błyszczących, on nie rozumie nawet. Napróżno rozpoczyna rozmowy Marya, on jéj tylko urwanemi odpowiada słowy, pyta o rozkazy, nie śmiejąc nawet podnieść na nią oczu.
— To on! to drugi on! cicho szepcze rozdzierając na sobie suknię z niecierpliwością kobieta. Jak on zimny! jak on obojętny! O! jakże dziwnie, jak cudownie go przypomina! Ale przynajmniéj patrzę na niego, widzę go codzień jeszcze. Łudzę się, i zdaje mi się, marzę, że on mnie kocha znowu, choć na chwilę. Dla czegoż niczém do życia go pobudzić nie można? Jestże tak dziecinny jeszcze, czy tak zimny już? O! nie, oczy świadczą, że już myśli, ale nie o mnie, ale nie dla mnie!
Trzeci rok bytności u Batraniego upływał. Jan gorliwie pracował, rozumiał mistrza i wiedział, ile mu samemu brakło. Kto wie, że nie jest doskonałym, ten najpewniéj jest na drodze do udoskonalenia. Tylko dla ludzi, którzy się mienią skończonymi, w istocie