Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

114
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

ne i poprawiane oszczędnie. Adam byłby mógł żyć daleko wygodniéj, gdyby był chciał mieszkać z uczniami; ale rozrachowawszy korzyści materyalne ze stratami, jakieby poniósł przez to, wybrał stancyę, jadło, utrzymanie osobne, choć najbiedniejsze. Tu był już panem siebie, panem domu, sam jeden i swobodny. Tu mógł płakać niespytany: czego? niewyszydzany, uczyć się kiedy chciał i rozrządzać kilku przynajmniéj chwilami wedle myśli i żądania, nie podlegając nikomu. Izdebka Adama najęta na piętrze, była prawdziwie studenckiém mieszkaniem: nikt inny w czterech tych ścianachby nie wytrwał. Drzwiami jednemi wychodziła na galeryę; oknem małém na mur sąsiedniego domu nagi i bez okien, który nigdy słońca do mieszkania nie dopuszczał. Jedna mała izdebina, ciasna, całe stanowiła mieszkanie. Piec kaflowy część jéj zajmował; łóżko, stoliczek, dwa stołki drewniane wyślizgane i kuferek, gdzie książki razem z odzieniem w pokoju przebywały, ubierały ją. Ale pomimo ciasnoty, ubóztwa, czysto tu było i z ładem; umieciono, uporządkowano, każda rzecz na wyznaczoném sobie miejscu, nigdzie pyłu, tego szkaradnego memento, które posyła co chwila zniszczenie, przypominając nam, że nas goni, wciskającego się wszędzie, zjadającego wszystko.
Adam otworzył drzwi, a Jan ścisnął go czule za rękę.
— Nie nadużyję twego serca, rzekł mu; ale dzięki ci, że mnie ocalasz od łaski tego pana! O! dziękuję ci. Zabieram co mam i powracam tu. Nie zabawię długo. Pomieszczę się w kątku u proga, na podłodze, abym ci nie był ciężarem. Mnie mało potrzeba, bom nigdy wielkiego nie próbował.