Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

112
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

ja? Jutro każe mi się ztąd wybierać malarz; nie wiem co począć z sobą... głowa mi się zawraca.
— Masz choć trochę pieniędzy?
— Trochę, niewiele przysłanych od matki, ale to zaledwie na kilka dni wystarczyć może. Gdybym chciał wrócić do swoich, nie będę miał nawet o czém, chyba po jałmużnie. A! radź, mów, co mam począć?
Adam się zamyślił i ręce załamał.
— Nie wiem, nie wiem. Czekaj, jutro, pomyślimy o tém, trzeba ci coś poradzić. Znajdziemy ci może jakie miejsce.
— Miejsce sługi! wolałbym wyrobnika! przerwał Jan. Wyrobnik przedaje tylko pracę swoją; sługa całego siebie.
— O! stokroć prawda! ale mamyż do wyboru? Co poczniemy?
— Tylu jest malarzy w Wilnie! Może mnie który choć do tarcia farb przyjąć zechce.
— O! większa ich część trze sobie farby sama — rzekł Adam — tak są biedni! Żaden inaczéj uczniów nie przyjmuje, tylko za opłatą.
— Ale jabym pracował dla niego!
— Cóż ty umiesz?
— Prawda! nic! nic! rzekł smutnie spuszczając głowę Jan. To okropnie! Pójdę więc do domu.
To mówiąc usiadł nieprzytomny pod ścianą, podparł się na ręku i zapłakał gorzko. Lepsza przyszłość zamarzyła mu się na chwilę: teraz spadał z wysokości nadziei do życia i ubóztwa.
Sny piękne, które roił dla matki, siostr, dla siebie, jedném dotknięciem w popiół się zmieniły. Wszystko się skończyło. Trzeba było powracać, powracać nieu-