Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

94
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

Nieznane kwiaty, nowych postaci drzewa, dziwne wód zakręty, wyrwy nad rzek brzegami, szerokie złociste drogi, ludzie w takiéj liczbie i coraz tak odmienni, kamyczki nawet chrupiące pod kołami, — wszystko go zachwycało. Ptactwo, którego śpiewu dotąd nie słyszał, chaty, jakich nie widział, kościoły białe z przysadzistemi wieżami, gaje przezroczyste z brzóz białych, stojące nad wodami jak płaczliwe narzeczone nad grobem, zda się przygnębione i zardzewiałe od żalu, dziwnych, nieznanych myśli napędzały mu do głowy. Co chwila chciał uprosić Żyda, aby stanął, pozwolił mu patrzéć; ale Izraelita, który chłopca miał za trochę postrzelonego, odwracał się na niewyraźne pytanie milczący, ruszał tylko ramionami i popędzał konie. Był najpewniejszy, że wiezie biednego do szpitala waryatów.
Tak przecię dojechali do Wilna. Tu go już czekał pan Szyrko. Przypatrzmy się z blizka nauczycielowi, jakiego los wyswatał dla Jana, nim znowu do ucznia powrócimy.
Pan Szyrko, człowiek lat około pięćdziesięciu, był sobie bazgraczem jednym z najpospolitszych — typem malarza, jakich i dziś u nas mnóztwo się znajdzie jeszcze, Trochę nabytéj zręczności, trochę szczęścia i trochę szyderskiéj protekcyi biskupa Massalskiego wywiodło go na dostojność artysty. Trzymał się na tém stanowisku jak mógł. Spojrzawszy nań, już się po nim wielkich rzeczy spodziewać nie było można. Mały, gruby, otyły, z siwym włosem w harcap ujętym, po niemiecku ubrany, w szaraczkowym, zwykle na przednich klapkach zatabaczonym fraku, białéj pomarszczonéj kamizelce, z żabotem przypiętym szpilką nazywa-