Strona:Wybór nowel (Wazow) 096.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jak to Pan Bóg?
— Nie Pan Bóg, ale to tak, jakby!...
Popatrzyłem na niego zdumiony, a on zawołał: Fertig!
— Pawle, dlaczego nie odpowiadasz po ludzku, po co udajesz głupiego? — zburczałem go.
— Czyż ci nie powiadam? Fertig, Fertig, Fertig!... Szuh, szuh, szuh, szuh!... I pobiegł do towarzystwa z przeciwka.
Wieczorem zobaczyłem się z kupcem Matinem, krewnym Pawła. Zapytałem go, czy dobrze zrozumiałem bałamutne gadaniny Pawła. Matin nie chciał z początku nic mówić, lecz w końcu zdecydował się:
— On się będzie gniewał, bo mi zalecił zachować tajemnicę, aby nie zawstydzać brata swego; lecz panu ja to powiem. W rzeczywistości od dwóch już lat utrzymuje brata swego z żebraniny, jak pan widzi... Starszy brat jego miał wpierw swoje pieniądze, lecz gdy się wyczerpały, musiałby był przerwać swoją naukę... Gdy się o tem dowiedział Paweł, rzekł: „tak być nie może! musi dokończyć, co zaczął!” Nie wydaje szeląga, wszystko tam posyła. Męczy się, skacze od rana do wieczora, a wszystko dlatego, aby zrobić brata człowiekiem... Braterska miłość, panie. Bzik, ale więcej sumienny od tych, którzy mają całą świadomość swoich obowiązków...
Te słowa Matina zostały zagłuszone grzmiącemi oklaskami i śmiechem, pochodzącym z sąsiedniej kawiarni, gdzie Paweł Fertig przewracał szalone kozły, chodząc na rękach z bosemi nogami do góry...