Strona:Wybór nowel (Wazow) 059.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

on sobie nie kpi z niego, lecz spojrzenie Mładena wcale nie oznaczało żartu, tylko śmiałą stanowczość. Wtedy Miłosz wybuchnął pogardliwym gniewem:
— A! ty psi synu! ty chcesz mojej córki, ale kto zechce ciebie, wszawy prosiaku. „Patrzcie go, on pyta o popa, kiedy go ze wsi psami szczują”.
— Canka mnie chce, my się kochamy — zawołał Mładen wzburzony.
Miłosz wybuchnął śmiechem, a włożywszy ręce w kieszenie swych tureckich spodni, odwrócił się i odszedł.
— Słuchaj — krzyknął za nim Mładen — pamiętaj, abyś Canki nie dał nikomu, dopóki nie wrócę, bo inaczej puszczę cię z dymem.
I chłopak odszedł, słysząc za sobą głośne wymyślania i przekleństwa Miłosza.
— Ty zbójecki synu! przeklęte plemię! Syn komity musi być także komitą...
Leżąc na trawie, wszystko to przypominał sobie Mładen, a wściekły gniew zakipiał w jego piersi.
— Zabiję ich i siebie, jeśli stary odda ją innemu — pomyślał z wściekłością... Lecz wkrótce uspokoił się przyjemniejszemi myślami. Widział przed sobą wioskę swoją. Spoczywała cicho we śnie pod gwiaździstem niebem, strumyczek szemrze obok płotu Miłoszowej zagrody, pod spuszczającemi się gałęziami wierzb starych, nad brzegiem rzeczki drzemią gąski, w podwórzu cisza, tylko grusza czasami zaszumi, a liście fasoli zaszeleszczą; pod gruszą stoi szopa z warsztatem tkackim, a w niej śpi Canka. Wszyscy tam w domu śpią, tylko Canka sama czuwa, czuwa i jej luby, on o niej myśli i wzdycha do niej... Jakby się ona ucieszyła, gdyby tak nagle usłyszała jego ciche nawoływania, gdyby się znowu ujrzeli, i bez przeszkody mogli się nagadać