Strona:Wybór nowel (Wazow) 037.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sza w wiosce, z pięterkiem, obmazana gliną, z okienkami, z których jedno miało nawet szyby, z wązkiemi schodkami na zewnątrz, była przeznaczoną przez wieś do przyjęcia wielkiego gościa.
Podążył i diado Joco ku chacie Denka, zapukał kijem w plecione wrota i zawołał:
— Denko, czy tutaj jest gość?
Denko, zobaczywszy go, zachmurzył się.
— Tutaj jest, diado Joco. W jakim celu przychodzisz? Naczelnik jest zmęczony, daj mu spokój teraz.
— Ależ powiedz mu, aby wyszedł na chwilkę! — mówi starzec i stuka kijem po podwórzu, idąc ku schodom, wiodącym na górkę.
— Dlaczegoś taki uparty? Dla kogo i na co szukasz naczelnika? — pyta gospodarz.
— Dla nikogo, dla siebie samego, ot tak... Powiedz mu, że diado Joco, niewidomy, chce go widzieć.
— Widzieć go? — uśmiecha się gorzko Denko i mówi: — zobaczysz go tak, jak zobaczysz swoją gębę w studni.
Lecz starzec napiera się. Puka już po pierwszym stopniu schodków swoim kijem. A stara jego głowa się trzęsie.
Gospodarz poszedł do naczelnika, aby go zawiadomić, że pewien zdziecinniały i ociemniały starzec poszukuje go.
— W jakim interesie? — pyta naczelnik.
— Żeby mnie zobaczyć? Niewidomy powiadasz?
— Niewidomy od pięciu, sześciu lat. — I opowiada mu, jak diado Joco niespodzianie stracił wzrok, wtedy właśnie, kiedy „bratuszki” przyszli.
— Był on dość rozsądnym i rozumnym człowiekiem — dodał Denko — ale tak go Bóg dotknął i kto wie z jakiej przyczyny... Teraz patrzy, ale nie widzi... To tak, jakby umarł... Dla-