Strona:Wybór nowel (Wazow) 023.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Poszła za nim do cerkwi. Zapalił świecę woskową, włożył stułę, wziął brewiarz w rękę.
— Daj tu chore dziecię.
Ilica zbliżyła dziecię do światła, twarz miało żółtą, jak wosk.
— Ależ ono nie żyje! — zauważył mnich.
Zapadłe głęboko oczęta rozwarły się, jakby dla zaprzeczenia tym słowom i błysnęły, jak gwiazdy, odbitem światłem świecy.
Mnich położył stułę na głowie dziecka, szybko odmówił modlitwę za jego zdrowie, przeżegnał i zamknął brewiarz. Wieśniaczka pocałowała go w rękę, zostawiając w niej dwa piastry.
— Jeżeli przeznaczone mu jest żyć, to wyzdrowieje... Teraz idź spać pod szopę. — I mnich zawrócił się ku wyjściu.
— Czekaj, ojcze Eftymij... zawołała wieśniaczka wahająco. Zawrócił się.
— I cóż tam jeszcze?
Ona zniżając głos rzekła:
— Mam ci coś do powiedzenia... przecież jesteśmy chrześcijanami...
Mnich się rozgniewał.
— Co masz do powiedzenia, co za chrześcijanie? Idź spać, niech się świeca nie pali, mógłby to ktoś spostrzedz z góry i przyjść tu w gościnę...
Mnich miał na myśli „buntowników”. Wieśniaczka go zrozumiała. Na jej twarzy odbiła się troska, a głos zadrżał:
— Nie lękaj się, nikt tu nie przyjdzie...
I z miną jeszcze więcej tajemniczą rzekła:
— Gdym szła ze wsi, tam w naszym lesie...
Strach i gniew odbiły się na zmarszczonem licu mnicha. Zrozumiał, że ta kobieta chce mu mówić o czemś niebezpiecznem, przerywając więc, zawołał:
— Nie chcę o niczem słyszeć, nic mi nie mów.