Strona:Wspomnienia z mego życia (Siemens, 1904).pdf/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie mogę zrozumieć, jakim sposobem przewodnik nasz mógł się oryentować w tym wspaniałym lesie dziewiczym. Od wschodu do zachodu ciągnęły się faliste wzgórza, co najmniej na 700 stóp wysokie, które wciąż musieliśmy przebywać. Południowe stoki tych gór zarośnięte były pysznemi drzewami: dęby, kasztany i orzechy włoskie w górze tworzyły sklepienia tak gęste, że ani liany, ani żadne inne pnącze nie mogły się tu rozwijać. Z pewnością nigdy ręka ludzka nie dotknęła żadnego z tych drzew i dlatego obok młodego, zielonego pokolenia sterczały stare i zeschłe olbrzymy.
Zupełnie inny widok przedstawiały północne stoki. Słońce nie zdołało wysuszyć tu ziemi. Mimo spadzistości grunt był tak wilgotny i bagnisty, że z trudnością posuwaliśmy się naprzód. Wszędzie rozrastały się pnącze, a nawet sitowia, i to tak bujnie, że jeździec z koniem mógł się w nich ukryć.
O zachodzie słońca stanęliśmy nareszcie u wrót skalistych, tworzących wejście do tej fortecy, zbudowanej przez samą naturę. Po za temi wrotami przedstawił się oczom naszym widok tak piękny i wspaniały, że w pierwszej chwili osłupieliśmy z podziwu. Przed nami stał potężny Elborus, pokryty śniegiem i oblany blaskiem zachodzącego słońca. Na prawo i na lewo ciągnęły się łańcuchy śnieżnych gór. A na dole skalista dolina dotykała stóp Elborusa.
Przebycie tej doliny utrudniała ogromnie roślinność kolczasta tak bujna, żeśmy się zaledwie przedostać mogli. Przezwyciężywszy i tę przeszkodę, wkwaterowaliśmy się do chat opuszczonych przez dawnych mieszkańców i tam przebyliśmy noc, zażywając spoczynku, który nam się należał po tak uciążliwej drodze.
Nazajutrz zwiedziliśmy starą kopalnię miedzi; górnik, który nam towarzyszył, orzekł, że nie war-