Skinęła ręką i znikła nagle sprzed oczu dziewczynki. Marysia obejrzała się i aż krzyknęła ze zdumienia. Oto stała tuż przy studni w swej rodzinnej zagrodzie. Pobiegła do chaty.
Macocha przywitała ją bardzo serdecznie, bo przez ten rok dręczyły ją wyrzuty sumienia, że się tak źle z pasierbicą obeszła. Nasłuchać się też musiała gorzkich słów od sąsiadów. Wszyscy we wsi byli przekonani, że Marysia utonęła w studni. Dziwiono się tylko, że nie można było wyłowić ciała. Macocha była też już porządnie zmęczona pracą, bo nikt jej nie pomagał w gospodarstwie. Na próżno starała się teraz nakłonić Czarną Marysię do pracy.
— Tyle razy mówiłaś mi, matko, że nie jestem stworzona do pracy, że szkoda moich białych rąk, a teraz sama chcesz mnie do roboty zaprząc. O, nie, przecież muszę czekać na księcia, który