Strona:Wino i haszysz. (Sztuczne raje). Analekta z pism poety.djvu/053

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie będąc w stanie zdać sobie sprawy, czy ma do czynienia z obłąkanymi, czy też z ludźmi udającymi warjatów, nasz przybysz dochodzi do wniosku, że najrozsądniej będzie wycofać się — lecz ktoś zamyka drzwi i chowa klucz.
Inny, klękając przed nim, prosi o przebaczenie w imieniu całego towarzystwa — i oświadcza mu bezczelnie, ale ze łzami w oczach, że mimo niższość jego umysłową, wywołującą jedynie nieco litości, wszyscy obecni usposobieni są dlań najprzyjaźniej. Zupełnie oszołomiony gość pozostaje, a nawet, ulegając natarczywym prośbom, decyduje się zagrać. Jednak dźwięki skrzypiec, szerząc się po mieszkaniu jak nowa zaraza, chwytają (wyrażenie bynajmniej nie przesadne) to jednego, to drugiego z chorych. Rozlegają się westchnienia chrapliwe i głębokie — nagłe wybuchy łkania — strumienie cichych łez. Muzyk, przerażony, przestaje grać i, podchodząc do tego, czyja błogość sprawia najwięcej hałasu, dopytuje się, czy bardzo cierpi, i co może uczynić, aby mu przynieść ulgę. Jeden z obecnych, człowiek praktyczny, doradza limonadę i kwasy, ale chory z ekstazą w oczach patrzy na obu z niewypowiedzianem politowaniem. — Chcieć leczyć człowieka chorego na nadmiar życia — chorego na nadmiar radości!...
Jak widać z powyższej opowieści, śród wrażeń wywoływanych przez haszysz dobroduszność i ży-