Strona:Wincenty Rapacki - Król Husytów.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jest głową wszechwładną husyckiego zgromadzenia. Jakże to pogodzić?
— Mówiłem — rzekł Marcin zmieszany — bom myślał, że i król trzyma z niemi, tymczasem Zbigniew...
— Dajmy już pokój Zbigniewowi. Dyabeł zeń wygląda, ale i dyabłu świeczkę postawić można i będzie nam przychylny. Teraz wy mnie słuchajcie. Mówią że u was lekarstwo znajdzie na wszystko. Czy macie sposób, aby się pozbyć utrapionej kobiety, rozmiłowanej srodze, która się miłością swoją już uprzykrzyła?
— A jakże byście jej pozbyć się chcieli?
— Nie chcę jej pozbawić życia, broń Boże — ale nie chcę, aby mnie trapiła swoją miłością. Niech afekta swoje gdzieindziej zwróci.
— Lekarstwem najlepszem może być tu Wasza obojętność dla niej i wzgarda.
— Oho! to jej nie znacie. Utopi się, zabije — a ja tegobym nie chciał.
— Więc ją kochacie jeszcze?
— Nie, mówię. Ale by mi żal było dziewki.Dawniej ją lubiłem, ale dziś...
— A gdzież ona? Musi być daleko?
— Ona, tu. Przyleciała za mną, pomimo rozkazu. Namówiła sługę, który jej towarzyszył do mnie. Moje łajania, klątwy, wywołują tylko łzy, których ja znieść nie mogę — a kopnąć jak psa, tego nie potrafię.