Strona:Wincenty Rapacki - Król Husytów.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

które zdumiewały dojrzałością. Ludzie się dziwili, słysząc ją mówiącą.
Chcąc rozegnać wreszcie smutne myśli, odezwała się z uśmiechem:
— Mam nadzieję, że będę was częściej widywać. Nie zechcecie unikać mego widoku, tak, jak to dotąd bywało.
— Jadwigo — odrzekł książę nieco wzruszony. — Bóg mi świadek, jak wstydzę się mego postępku. Tak, prawda, wyście słusznie rzekli, żem unikał spotkania z wami, bom was rozumiał zastać dzieckiem. Przybyłem tu smutny i zgnębiony, bo dusza moja łaknie czynów. Cóż za otuchy, czy pokrzepienia mógłbym oczekiwać od dziecka?., a dziś... dziś poję się waszym widokiem i słucham słów waszych z uwielbieniem. Pozwól mi siostrzyczko swojej rączki. Tak — teraz zbliż swą główkę. Tym braterskim pocałunkiem ślubuję ci wieczną miłość. Czy mi wierzysz?
— O tak wierzę. Tyś mąż prawy i szlachetny. Takiegom cię już poznała w wileńskim zamku i takiegom widziała zawsze w marzeniach moich. Oh, bo ja mam swój świat, świat taki piękny, podobny trochę do tego, o jakim nam piastunki prawią, ale stokroć piękniejszy. Ty w tym świecie byłeś zawsze dla mnie wielkim bohaterem... i da Bóg, że nim zostaniesz na jawie.