Strona:Wincenty Rapacki - Król Husytów.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ską, kiedy mi tu dobrze, jak nigdy jeszcze nie było. Ha, to dyabelska sprawa. Toć ta ananke przeklęta, która mi widać pisana.
I wciąż biedny Marcin odczytywał list Elżbiety po raz może dwudziesty, kiedy na progu ukazała się postać owinięta płaszczem i zasłonięta kapturem.
— Kto tu?
— Cicho! to ja!
— Wasza Wysokość?!
— Mistrzu Marcinie, użyj jeszcze twojej cudownej sztuki i spraw to, abym ją mógł widzieć choć na chwilę.
— Księżniczkę? Jest że to w mojej mocy? Takiej siły ja nie posiadam.
— Ty musisz to sprawić. Widzisz, co ze mną uczynili, wydarli mi wszystko, ją truli, aby odemnie oderwać i mamże odejść, nie ujrzawszy jej więcej? Pomyśl, że to może jej wrócić zdrowie, a mnie szczęście zapewnić. Ona, to gwiazda mojego życia, bez niej niema dla mnie korony, niema szczęścia na tym świecie. Bez niej stanę się złym, okrutnym, pomyśl!
— Ach, czegożbym ja dla Was i dla Niej nie uczynił, Mości Książe... ale jak? Wszakże Ona jeszcze nie opuszcza komnaty. Strzeżona bacznie przez nową ochmistrzynię, panią sędzinę z Kurozwęk.
— Choćby stu czartów trzymało ją na