Strona:Wincenty Rapacki - Król Husytów.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rzucił na Was klątwę, jak na odszczepieńca, heretyka i zdrajcę.
— Hej, do mnie rycerze! Tu znieważają Waszego króla — krzyczał Korybut przez otwarte okna komnaty, ale za oknami nie odezwał się głos żaden. Zamek otoczyli murem rycerze Witoldowi. Po za niemi mała garstka Prażan stała oniemiała i bezradna. Gdzie niegdzie podnosiły się okrzyki, ale nieśmiałe i trwożne.
Przedarła się przez szeregi jakaś niewiasta zakwefiona i wpadła do komnaty księcia.
— Pani Marcinowa? wy tu?
— Jam to, najmiłościwszy królu. Dowiedziałam się o zdradzie, jaką Wam zgotowano i spieszę, aby Was umocnić na duchu. Nie opuszczajcie Waszego tronu! Cała Praga stoi za Wami!
— Daremnie. Nie ujdę przeznaczeniu. Oni nie chcą, abym królował Czechom. Stryj Witold dla siebie korony pragnie.
— Stryj Witold, król Jagiełło, to starcy, któremi obraca przebiegły biskup. Wam się należy korona, Wyście ją krwią zdobyli!.. O mój królu! mój Panie, nie opuszczajcie tak marnie Waszej sprawy!
Padła mu do kolan, ściskając jego nogi i oblewając łzami.
Podjął ją z dobrocią.
— Jakież wieści mi więcej niesiecie? Księżniczka Jadwiga czy w zdrowiu?