Strona:Wincenty Rapacki - Król Husytów.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cku dla ludzi... ale tu wobec Boga inna modlitwa z duszy wypłynie... ale czyż wypłynie? Ha! ha! ha! Oszukiwać będą siebie i drugich. Dobrze powiedział zuchwały Dorohostajski. Jestem farbowanym lisem. I nie mogłem mu tej obelgi do gardła wtłoczyć. Nie mogłem, bom w życiu mojem całem szedł zawsze prawdą. Bo mnie tego matka uczyła. Więc tak? Czyż każda zdobycz ludzka zawsze tylko z fałszem się rodzi?...
I tak młody Korybut w rozterce z sobą przebył tę noc królewskę.
Słońce zajrzało przez okrągłe szyby Wyszehradzkiego zamku, a on jeszcze walczył. Nareszcie już uspokojony zawołał: Ha, niech czyny za mnie mówią. Dobry czyn to przecie także modlitwa. Więc modlić się będę, czyniąc dobrze.
Sklecony na prędce dwór Korybutów wszedł do komnaty po rozkazy, a między niemi znalazł się Siestrzeniec, ale jakiś znękany, przybity.Wcale nie było radości na jego twarzy z kniaziowego tryumfu. Już na progu spostrzegł go nowy król.
— Co ci się stało, przyjacielu?
— Wasza Królewska Mość, złe nowiny.
— Mów.
— Przybyło poselstwo od Jagiełły i Witolda, żądające natychmiastowego Waszego powrotu
— Powrotu? teraz? Zwarjowali!