Strona:Wincenty Rapacki - Król Husytów.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XIV.

Młody Korybut, niby ptak wypuszczony z klatki, leciał na czele swoich dzielnych rycerzy.Gorączka czynu go paliła. Trzeba było hamować kniazia wszelkiemi siły, aby dał wytchnąć ludziom i koniom.
Cudna wiosna śmiała się swoją krasą i zdawała się pozdrawiać przybyszów.
Piękna ziemia czeska ze swemi wzgórzami radowała oczy, przywykłe do mazowieckich nizin. Ziemia plenna, bogata, usiana teraz w zgliszcza, które, niby rany, szpeciły to piękne ciało.
Z chat, dworów i zamków wyzierały głowy ciekawe, nieufne, a ręce, uzbrojone w cepy i haki, tę straszną broń husytów, gotowe w każdej chwili ściągać jeźdźców z koni, aby ich gnieść, jak robaków.
— Kto? z czym? — pytano.
— Polacy! na pomoc braciom Czechom.
— Na zdar! — odpowiadano i wtenczas luźne